15 sierpnia 2009

Strach na wróble...a może jednak manekin?

Na słonecznym polu stał sobie strach na wróble. Kiedy przyjrzało mu się bliżej można było dostrzec, że tak właściwie to stary manekin krawiecki. Okazało się, że na polu nie jest już potrzebny, więc zapytałam czy mogę go ze sobą zabrać. Tak to dziwne smutnie wyglądające trupiaszcze na drewnianym stojaku i w potarganych szmatach trafiło do mnie.
Przeleżał bez zmian prawie rok. Pewnego dnia przyszła na niego pora. Jego beznadziejny stan był odzwierciedleniem tego jak beznadziejnie się czułam w duchu. I z nim i ze mną gorzej już nie mogło być. W takim wypadku nie było nic do stracenia. Nożyczki w dłoń i tniemy:


Z każdym cięciem było gorzej



...gorzej...



... i jeszcze raz gorzej.

Jak widać nie wygląda to dobrze. Po ściągnięciu koszulki i powłoki manekina dobrałam się do warstwy filcu. Brało mnie zwątpienie, ale co robić? Z nim jest źle, ze mną źle, więc jaka to różnica?
Odkurzyłam go i wyczyściłam. Widać było na nim skutki wilgoci. Zdeformował się w niektórych miejscach.
Po odłączeniu spodniej, drewnianej części okazało się, że jednak ma coś w środku. Jego wnętrze okazało się być niemieckojęzyczne, a do tego świąteczne i wiekowe. Wyklejony był od środka kartkami z niemieckiego kalendarza. Tylko co robiły w środku kartki rodem z lat 20.?
Teraz manekin jest już po trochę naprawiany. Mam nadzieje,że pomogą bandaże z wikolem i kilka innych rzeczy. Wciąż jednak mam problemy z naprawą deformacji. Przy zbyt mocnym kształtowaniu mogę go zepsuć do końca.




Dodaj wideo

1 komentarz:

  1. Ciekawe. Wszystko ma swoją historię i ten manekin też. Miło, że ktoś lubi się zajmować starociami. Ja u dziadka na strychu naprawiłam starą maszynę do szycia, taką napędzaną siłą nóg, pomalowałam i jest teraz ozdobą. Zajrzyj do mnie.

    OdpowiedzUsuń